Ałtaj 2017 – Jezioro Teleckie

Trochę kaprawo rozłożyłem namiot i spałem na przechyle. Bywa. O 9 pożegnałem jeszcze śpiących Maszę i Ilję i ruszyłem piechotą w stronę jeziora. Do celu miałem 60 km i gotowy byłem to przejść w 2 dni, ale miałem nadzieję, że jednak ktoś mnie podrzuci.

Przez pierwsze 2 godziny marszu minął mnie jeden samochód i zacząłem trochę wątpić w powodzenie planu. Mimo tego, maszerowało się nad wyraz przyjemnie. Dolina odznaczała się bajkową urodą.

Ałtaj 2017 – Ułagan i Katu-Jaryk

Pojedliśmy śniadanie i o 8 mieliśmy jechać UAZem do Kuraja. Kierowca od rodziny Piotra chciał 4000 rubli, a ode mnie i Andrieja 3000. Piotr w naszym imieniu stargował cenę do 2000, grożąc, że jeśli się nie zgodzi to tez nie pojadą. Nam nawet niespecjalnie zależało na cenie, ale Piotr widocznie postawił to sobie jako punkt honoru. Kierowca niechętnie przystał, ale ostatecznie pojechaliśmy.

To był kolejny przejazd samochodem zamiast którego wolałbym iść pieszo. Do pierwszego obozu droga wiedzie po takich kamieniach i nierównościach, że głowa mała. Powoli zaczynały mi wracać wspomnienia z czasów, kiedy cierpiałem na chorobę lokomocyjną, ale jakimś cudem przetrwałem te 2 godziny jazdy. W Kuraju załadowaliśmy się do samochodu i podrzucili mnie do wioski Aktasz, gdzie zaczyna się dolina prowadząca do mojego celu. Wymieniliśmy się kontaktami i przyszedł czas pożegnania. Strasznie się cieszę, że ich poznałem.

Ałtaj 2017 – Aktru

Wstaliśmy skoro świt, obmyliśmy się w lodowatej wodzie i już przed 8 ruszyliśmy do głównego obozu Aktru. Czas naglił głównie Aleksieja, ponieważ musiał tego dnia jeszcze wrócić do Górnoałtajska, oddalonego około 400 kilometrów.

Dwugodzinny marsz przebiegł bez większych problemów, a po drodze rozmawialiśmy o polityce Rosji i Polski. Na takie tematy niestety brakowało mi słownictwa, ale jakimś sposobem udawało mi w miarę sprawnie przekazywać swoje myśli. Aleksiej twierdził, że lepszym prezydentem byłoby Chodorkowski, a Putin swoim konserwatywnym podejściem do wielu spraw hamuje rozwój kraju.

Infrastruktura obozowa mnie zaskoczyła. Domki, namioty, kuchnia z możliwością zakupu posiłków, a nawet szczątkowy zasięg i internet na wysokości 2150 metrów. Zebrałem podstawowe informacje, zostawiłem duży bagaż i ruszyliśmy na jezioro Golubye, położone na wysokości niemal 3000 metrów.

Ałtaj 2017 – Mars i Kurajski step

Mój wewnętrzny leń nie wytrzymał naporu słońca na poły namiotu i musiałem dać za wygraną. Po wciągnięciu świeżego powietrza przez nozdrza od razu przybyło mi energii. Od kilkunastu godzin nie jadłem nic prócz orzeszków, które wczoraj podarował mi mój ostatni paputczik. Chleb się skończył a dzień ułożył się tak, że nie miałem gdzie dokupić jedzenia. Chwała Bogu za orzeszki!

Niespieszno ogarnąłem cały majdan, wykąpałem się w zimnej rzece i byłem gotów do dalszej drogi. Po raz kolejny ustawiłem się przy drodze i czekałem. Step na dobre zdominował krajobraz i nawet ciężko było wypatrzeć krzewy, które dawałyby choć złudne nadzieje cienia. Do przejechanie na ten dzień miałem zaplanowałem raptem 100 kilometrów, czyli formalność. Czekałem prawie 2 godziny ale jak już się doczekałem, to ruszyła lawina nieoczekiwanych zdarzeń.

Ałtaj 2017 – Dolina rzeki Katuń

Jak powiedziałem, tak zrobiłem. O 7 rano ogarnąłem się na dobre i poszedłem na powrotną marszrutkę aż do Czujskiego Traktu. Załapałem się niemal od razu i za opłatą 1000 rubli zająłem miejsce na pokładzie. Poznałem gościa który wracał z Biełuchy z kiepskimi wrażeniami. Śnieg, deszcz i chmury to jedyne co tam zastał.

Marszrutka, jak to ona, w cholerę niewygodna. Jednym z pasażerów była babuszka-Ałtajka. Kiedy przez telefon świergotała swoim lokalnym dialektem myślałem, że parsknę ze śmiechu. Nie dość, że samo brzmienie języka zakrawało na żart to jeszcze jej piskliwy głos, jak u dwunastoletniego chłopca przed mutacją, dopełniał tej komedii. Nie chciałem jednak narażać się na gniew duchów więc zachowywałem kamienną twarz.

Ałtaj 2017 – Ust-Koksa

Nie no, te orzeszki i inne fanty to mnie autentycznie doprowadzą do szału jeśli będę je ciągle nosił. Z drugiej strony nie wypada się tak pozbywać prezentów. No nic, ponoszę je jeszcze trochę i może komuś wcisnę jako prezent, albo się przyzwyczaję.

Nadeszła taka przykra chwila kiedy trzeba się cofnąć. Nie lubię się cofać. Zresztą, kto lubi? Z przełęczy stopa złapałem błyskawicznie i dojechałem do wiochy Ongudaj. Druga podwózka była zabawniejsza, wziął mnie ten sam kierowca co wczoraj. Nie powiem, trochę się uśmialiśmy kiedy mu powiedziałem, że chcę dojechać tam, gdzie wczoraj wysiadła Anna.