Pojedliśmy śniadanie i o 8 mieliśmy jechać UAZem do Kuraja. Kierowca od rodziny Piotra chciał 4000 rubli, a ode mnie i Andrieja 3000. Piotr w naszym imieniu stargował cenę do 2000, grożąc, że jeśli się nie zgodzi to tez nie pojadą. Nam nawet niespecjalnie zależało na cenie, ale Piotr widocznie postawił to sobie jako punkt honoru. Kierowca niechętnie przystał, ale ostatecznie pojechaliśmy.
To był kolejny przejazd samochodem zamiast którego wolałbym iść pieszo. Do pierwszego obozu droga wiedzie po takich kamieniach i nierównościach, że głowa mała. Powoli zaczynały mi wracać wspomnienia z czasów, kiedy cierpiałem na chorobę lokomocyjną, ale jakimś cudem przetrwałem te 2 godziny jazdy. W Kuraju załadowaliśmy się do samochodu i podrzucili mnie do wioski Aktasz, gdzie zaczyna się dolina prowadząca do mojego celu. Wymieniliśmy się kontaktami i przyszedł czas pożegnania. Strasznie się cieszę, że ich poznałem.
Korzystając z dostępu do internetu napisałem do Marty kilka słów i przysiadłem na przystanku odpocząć. Nagle, jakby znikąd, pojawiła się dwójka ludzi. Jechali do Kuraja autostopem, choć nie mieli żadnych plecaków. Po krótkiej rozmowie wyjaśniło się, że to Czesi. Dziewczyna studiowała na ASP we Wrocławiu i nawet coś tam dukała po Polsku. Porozmawialiśmy dosłownie 3 minuty, ale szybko złapali stopa i pojechali dalej, pozostawiając mnie z uczuciem jakbym doświadczył fatamorgany.
Zarzuciłem plecak i niespiesznie skierowałem swoje kroki w kierunku ałtajskiej wioski Ułagan. Długa, prawie na 200 kilometrów dolina, była w większości zasiedlona przez miejscowych. Od kilku osób słyszałem, że są to miejsca wręcz niebezpieczne. Ałtajcy mieli rzekomo nie lubić i nie tolerować turystów. W Czemalu ktoś opowiadał mi historię, która zdarzyła się kilka lat temu właśnie w Ułaganie. Para turystów postanowiła przenocować w namiocie blisko wioski. W nocy zakradła się do nich grupka miejscowych, wyciągnęli i pobili. Nie dawałem temu zbytnio wiary nie znając kontekstu, ale na wszelki wypadek postanowiłem być po prostu ostrożny.
Przeszedłem ponad 4 kilometry, zrzuciłem plecak, i chciałem łapać stopa. Spodziewałem się, że autostopowo będzie to jeden z trudniejszych odcinków, bo ruch był naprawdę mizerny. Los miał inne plany, bo nawet nie zdążyłem nic zjeść, a pierwszy samochód zatrzymał się sam z siebie i wyskoczyła z niego wytatuowana dziewczyna z śmiesznej czapce. Jej chłopak, równie wytatuowany co ona, zaproponował wspólną wycieczkę. Jechali do przełęczy Katu-Jaryk, czyli dużo dalej niż planowałem na ten dzień. Zatrzymywali się w co ciekawszych miejscach, więc z praktycznego punktu widzenia nie mogłem nie skorzystać z tej okazji.
Masza i Ilja mieli ze sobą drona i zawodowo zajmują się fotografią. Tworzyli ciekawy kontrast – on spokojny, a ona nadawała jak katarynka. Poruszając się w głąb doliny, przyroda nabierała miejscami bardziej jesiennych barw. Odległości między wioskami też zaczynały się wydłużać. W Ułaganie zrobiliśmy ostatnie zakupy. Sklepy tutaj są wyposażone fatalnie, i prócz alkoholu, słodkich napojów, słodyczy, konserw, mięsa i dziwnych lokalnych wynalazków, ciężko coś kupić. Skończyło się na chlebie i dżemie.
Późnym popołudniem dojechaliśmy do przełęczy. Podróżnicza para zajęła się kręceniem filmów z drona, a ja fotografowaniem. Błądząc po skałach szukając dobrych ujęć poznaliśmy parę studentek z Tomska, które podobnie jak ja, jechały nad jezioro Teleckie. Zbliżał się zmrok, więc zabrałem się z Miszą i Ilią w dół, aby znaleźć jakieś miejsce na nocleg. Aby zjechać na dół trzeba było pokonać długą serpentynę szeroką na jeden samochód, bez żadnych barierek. Dolina zrobiła się bardzo ciasna. Miejsce na obóz znaleźliśmy dopiero po kilku kilometrach.
To jest piękne w Rosji i w ogóle na wschodzie, że nie ma obostrzeń dotyczących biwakowania. Można wrzucić sprzęt do auta i jechać przed siebie w dzicz nocując gdzie popadnie. Dzięki temu człowiek oddycha wolnością, świadom tego, że przyroda nie leży w rękach prywatnych, lecz jest wspólnym, narodowym skarbem. Smutna jest dla mnie myśl, że w niektórych krajach tak to nie wygląda, a wzdłuż dróg ciągną się nieskończone płoty i ogrodzenia. Rosjanie mają jeszcze dużo do nadrobienia w kwestii dbania o przyrodę ale widząc jak kochają i głęboko szanują przyrodę, uważam, że wraz z postępem edukacji, będzie tylko lepiej.
Rozpaliliśmy ognisko i spędziliśmy wieczór rozmawiając o życiu. Znów z zadowoleniem stwierdziłem, że mam naprawdę wielkie szczęście. Moi towarzysze byli dobrze wyposażeni i jak na Rosjan przystało, nie zabrakło garnka do przyrządzenia zupy na żywym ogniu. Choć było bardzo miło, całodniowe towarzystwo już mnie zmęczyło i miałem ochotę znów pobyć sam.
Prawdopodobnie jutro będę miał do tego najlepszą okazję. Masza i Ilja ruszają z powrotem, a ja do celu mam 60 km z zaledwie trzema wioskami po drodze. Obliczyłem, że w najgorszym przypadku powinienem być w stanie przejść ten dystans w 2-3 dni, jeśli nic bym nie złapał.