Couchsurfing w Malezji, czyli jak się żyje w Kuala Lumpur

W Kuala Lumpur mieliśmy po raz pierwszy okazję skorzystać ze sławnego couchsurfingu. Dla tych mniej obeznanych wyjaśnię, że wspomniany couchsurfing, po polskiemu „surfowanie na kanapie”, to portal umożliwiający wyszukiwanie wolnego miejsca noclegowego u innych użytkowników, jeśli oczywiście wyrażą na to zgodę. Odbywa się to, rzecz jasna za darmo. Zapłata, w dość naturalny sposób  przybiera postać wymiany kulturowej, opowieści i wspólnego spędzania czasu. Według mnie, jest to jeden z najlepszych sposobów, aby bliżej poznać codzienne życie mieszkańców danego kraju. Z drugiej strony mam wrażenie, że coraz więcej ludzi szuka po prostu noclegu na krzywy ryj (byle za darmo), albo traktuje portal jako serwis matrymonialny. Początkowo umieściliśmy nasz plan podróży na otwartym forum, ale jakoś nikt specjalnie nie kwapił się do zaproponowania nam noclegu. W związku z tym, kilka dni przed przybyciem do K.L. przeszliśmy do ofensywy i wysłaliśmy wiadomości do 10. osób. Jedna z nich zaproponowała nam 3 dniową gościnę i już wiedzieliśmy, gdzie spędzimy Wigilię i Święta. Naszym hostem, czyli gospodarzem, miał być hindus o imieniu Sarthak, mieszkający od 2 lat w Malezji.

Autostop w Malezji

O Malezji nie wiedziałem zbyt wiele, nie ma co ukrywać. Jest to jedno z tych miejsc, o którym znałem jedynie podstawowe informacje, takie jak nazwa stolicy, ustrój polityczny, dominująca religia i położenie. Jeszcze będąc w Tajlandii, Marcie do głowy wpadł pomysł przejechania całego kraju autostopem. Bo tak, po prostu, dla przygody i zabawy. W autostopie za dużego doświadczenia nie mamy. W zeszłym roku próbowałem dostać się z Alaski do Belgii, ale skończyło się na tym, że utknąłem w Berlinie i z podkulonym ogonem wróciłem do Polski. Podczas późniejszych przemyśleń i rozmów z dużo bardziej doświadczonym kolegą, okazało się, że popełniłem prawie wszelkie możliwe błędy. Wiedząc już, czego nie należy robić, z pozytywnym nastawieniem ruszyliśmy w kierunku stolicy Malezji – Kuala Lumpur.

Rajskie Koh Lipe

Jak wiadomo, w życiu najważniejszy jest balans, więc po 10. dniach ascezy i medytacji przenieśliśmy się na Koh Lipe – małą wysepką przy granicy z Malezją, gdzie woda mieni się niebiańskim turkusem a czas płynie leniwie. Jak to zwykle bywa w trakcie naszej podróży, na miejsce zawiódł nas przypadek. Ktoś, gdzieś, powiedział, że Lipe to takie Phi Phi tylko 20 lat temu. W dodatku zachwalał tutejszy snorkeling. Nie było potrzeby dłużej nas przekonywać. Już dwa dni po wyjściu z Suan Mokkh postawiliśmy nasze nogi na białej mączce plaży Pattaya. 

Tajski Boks na Koh Lancie

Dziwki, koks, tajski boks. Te słowa jeszcze nie tak dawno krążyły po internecie, dając natchnienie rzeszom polskiej młodzieży do konstruowania podobnych wersetów poezji pisanej, nierzadko opatrzonej obrazkiem. Można by pokusić się o analizę literacką, ale obawiam się, że nie podołałbym takiemu zadaniu. Zostawię sprawę dla znawców tematu a sam skupię się na tym, co znam i widziałem, czyli na tajskim boksie.

Życie ascety, czyli 10 dni medytacji w Suan Mokkh – część II

W drugiej części opisu 10. dniowej medytacji prezentujemy zupełnie odrębne opisy naszych wrażeń i spojrzenia na codzienne zajęcia.

W części I możecie przeczytać o strukturze zajęć, ośrodku medytacyjnym i naszych początkowych odczuciach

Wydawało się, że cisza jest naturalnym prawem każdego człowieka, które zostało nam odebrane. Z przerażeniem myślałem o tym, przez jak wielką część życia wystawieni jesteśmy na kakofonię, którą sami stworzyliśmy, wyobrażając sobie, że niesie nam przyjemność i zapewnia towarzystwo. Każdy co jakiś czas powinien domagać się tego naturalnego prawa i wywalczyć dla siebie kilka dni ciszy, podczas których może się skupić na sobie i podleczyć nadwątlone zdrowie.

Tiziano Terzani, Powiedział mi wróżbita

Życie ascety, czyli 10 dni medytacji w Suan Mokkh – część I

Cały czas będziemy poruszać się po podłożu duchowo-filozoficznym więc uraczę Was wstępem w takimże klimacie. Chyba każdy z nas w pewnym momencie życia postawił sobie pytanie, czym właściwie jest szczęście? Zapewne wielu na nie odpowiedziało mniej, lub bardziej precyzyjnie. To pytanie nie ominęło również nas. Po wielu próbach definiowania i redefiniowania szczęścia, zawsze okazywało się, że to nie to. Pozostawało nieuchwytne, bo kiedy już nam się wydawało, że łapiemy szczęście za nogi, wymykało się i przybierało inną postać. Mamy tendencję do umieszczania naszego szczęścia w przyszłości i warunkowania go, przy czym owe warunki, zawsze różnią się od stanu obecnego. Chęć zmiany w naturalny sposób doprowadziła nas do zainteresowania się filozofią i rozwojem duchowym. Po przeczytaniu wielu książek i wysłuchaniu ludzi, którzy zdają się być autorytetami w tych sprawach, można było stwierdzić jedno – szczęście jest tylko tu i teraz. Szkoda tylko, że sama wiedza nijak się ma do praktyki. Życie w teraźniejszości jest dla przeciętnego człowieka strasznie trudne.