Ałtaj 2017 – Ust-Koksa

Nie no, te orzeszki i inne fanty to mnie autentycznie doprowadzą do szału jeśli będę je ciągle nosił. Z drugiej strony nie wypada się tak pozbywać prezentów. No nic, ponoszę je jeszcze trochę i może komuś wcisnę jako prezent, albo się przyzwyczaję.

Nadeszła taka przykra chwila kiedy trzeba się cofnąć. Nie lubię się cofać. Zresztą, kto lubi? Z przełęczy stopa złapałem błyskawicznie i dojechałem do wiochy Ongudaj. Druga podwózka była zabawniejsza, wziął mnie ten sam kierowca co wczoraj. Nie powiem, trochę się uśmialiśmy kiedy mu powiedziałem, że chcę dojechać tam, gdzie wczoraj wysiadła Anna.

Tutaj zaczynały się schody, do Ust-Koksy miałem ponad 200 kilometrów mało uczęszczaną trasą. Słońce grzało niemiłosiernie, a w stepowym krajobrazie nie dało się schronić w cieniu drzewa. Coś się zacięło i na kolejną okazję czekałem prawie 2 godziny. Ważne, że jechałem dalej. W dolinie Rosjan było już mało i za kierownicą widywałem głównie Ałtajców. Dla nich obcy jest zwyczaj podróżowania autostopem i z reguły za podwózkę żądają pieniędzy. A może nie tyle żądają, co jest to po prostu normą.

Dojechawszy do Ust-Kania, podjąłem bolesną decyzje o rozstaniu się z fantami. Wziąłem ze sobą tylko kilka garści orzeszków. Postanowiłem w końcu zobaczyć jedną z atrakcji, których jeszcze przed wyjazdem zaznaczyłem dużo na mapie. Niestety proza podróży autostopem rewiduje plany i ciężko zajrzeć tam, gdzie się chce.

Po 5 kilometrach marszu dodreptałem do jaskiń Ust-Kańskich. Wszystko super, szkoda tylko, że zamknięte. Nieco zrekompensował mi to widok z podejścia do pieczar. W oddali widziałem stadion sportowy z niewielką, drewnianą trybuną. Na murawie leżały snopki siana. Ałtajcy preferują nieco inne sporty niż my i głównie emocjonują się wyścigami koni, sportami walki i tańcami.

 

Czekając na okazję

 

Pozostał mi ostatni etap do Ust-Koksy – 110 km, skąd nazajutrz mógłbym podjechać pod Biełuchę. Ruch był mizerny, ale Zdrajcy Metalu na słuchawkach umilali mi oczekiwanie. Długa, pusta droga pośród stepu budziła we mnie ciepłe uczucia. A ja zrobiłem się wybredny. Jeden kierowca proponował podwózkę 15 km – odmówiłem. Jak się okazało, słusznie, bo po godzinie załapałem się na złoty strzał – prosto do celu. Po drodze mijaliśmy znaki informujące o zonie nadgranicznej i wymaganych przepustkach. W domu czytałem, że pogranzona dopiero zaczyna się pod Biełuchą i w takim przekonaniu jechałem dalej.

W Ust-Koksie udałem się do turbazy gdzie zamierzałem przenocować. Na recepcji wywiązał się dialog:

– Propusk jest?
– Propuska niet
**niezręczna cisza**

Okazało się, że moje przekonania były błędne. Owszem, jedna pogranzona zaczynała się bliżej Biełuchy i tak propusk był wymagany dla wszystkich. Natomiast druga pogranzona, do której należała Ust-Koksa również wymagała propuska, ale tylko jeśli nie byłeś obywatele Federacji Rosyjskiej. A tak jakoś wyszło, że jestem Polakiem. Innymi słowy, w Ust-Koksie przebywałem nielegalnie. Pojawił się sam właściciel i zaczął myśleć, co tu zrobić z tym nieszczęsnym Polakiem. Ja już mogłem tylko stać i czekać na rozwój wydarzeń. Miałem nadzieję, że najgorsze co może mnie spotkać, to grzywna. Postanowił zadzwonić do pograniczników i nakreślił im całą sytuację. W rezultacie, zgodził się mnie przenocować pod warunkiem, że jutro z samego rana wrócę tą samą drogą co przyjechałem. 250 kilometrów psu w dupę, ale co mi pozostało. Jeśli jest coś, czego nie chcę sprawdzać w Rosji, to tolerancji tutejszej służby granicznej. Właściciel odradził mi w ogóle wychodzić na miasto dla własnego bezpieczeństwa, ale z uwagi na brak zapasów musiałem kupić coś do jedzenia.

 

Sielska, nielegalna Ust-Koksa

 

Wyprawa po żywność obyła się bez komplikacji a w drodze powrotnej usiadłem nad rzeką żeby zastanowić się co dalej. Szkoda, że tak niefortunnie wyszło, bo strasznie chciałem zobaczyć Biełuchę. Jakoś tak się składa, że ostatnio miewam problemy z granicami (osobna historia z lipcowego wyjazdu do Rumunii). Przynajmniej upewniłem się, że bez propuska można jechać na lodowiec Aktru, który też miałem w planach. Pierwszy raz podczas tej podróży morale nieco spadły ale nie ma co się umartwiać. To przygoda i nieoczekiwane wydarzenia są wpisane w reguły tej gry. A ja mam zamiar grać dalej.

 

<<< POPRZEDNIA CZĘŚĆ              NASTĘPNA CZĘŚĆ >>>

Zostaw komentarz

Twój mail nigdy nie zostanie udostępniony osobom trzecim. Wymagane pola są zaznaczone.