Po deszczowym i gorącym Bangkoku przyszła pora na zmianę klimatu. Zapragnęliśmy w końcu doświadczyć błękitnego morza, złotego piasku, palm kokosowych i lekkiej bryzy na twarzy. Jednym z niewielu planów, jaki mieliśmy wyklarowane przed wyjazdem, były przenosiny z Bangkoku na Koh Lantę – jedną z większych wysp na południu Tajlandii. Od celu dzieliło nas około 800 kilometrów i po rozpatrzeniu opcji: pociąg, samolot i autobus, wybór padł na autobus. Wychodziło najtaniej i w dodatku oszczędzaliśmy pieniądze na jednym noclegu, ponieważ kurs był realizowany nocą. Okazało się to być bardzo dobrym wyborem, bo prócz pieniędzy w portfelu, doświadczyliśmy również ciekawej rzeczy. Po kilku godzinach jazdy autobus zatrzymał się przed dużym budynkiem, do którego wprowadzono nas na posiłek. Rzecz jasna, wliczony w cenę biletu. Usiedliśmy przy sześcioosobowym osobowym stole i każdy otrzymał miseczkę „ryżowej owsianki”. Pośrodku stołu znajdowało się obrotowe podwyższenie, na którym leżały cztery półmiski z których można było sobie nakładać dodatki do ryżu wedle uznania. Po takim posiłku ładowaliśmy się do autobusu i już bez przerw dojechaliśmy do Krabi a następnie na Koh Lantę. …